czwartek, 29 października 2015

Hmm..

Miał być fajny wpis o dyni, której nie będzie jak każdego roku na naszym balkonie. Miało być trochę o przygotowaniach do 1 listopada, o przygotowaniach do 31. Naszej rocznicy ślubu. Miało być o Małej.
Nie będzie. Bo nie mam chęci, nie mam weny, ani humoru, który wczoraj popsuł mi ktoś.
Jestem tak bardzo zła, rozdrażniona, smutna i rozdarta, że od rana sprzątam w domu. W piekarniku czeka na swoją kolej zapiekanka Gyros. Na kuchence czeka na odgrzanie krem cebulowy :) Malutka śpi, pewnie wkrótce wstanie. Później pójdziemy na spacer, pomyślę, pobędę sama z Malutką na powietrzu.
Mąż był na grzybach, ale szału już nie ma. Zaledwie trochę podgrzybków na dnie wiadra.
Teraz odpocznę 5 minut przy zimnej już kawie.. Później dalszy ciąg sprzątania. Obiad. Spacer..

wtorek, 27 października 2015

Szczepienie Meluśki

Ostatnio Maleńka czuje się już dobrze. Oby żadne choroby już do nas nie zawitały, przynajmniej przez jakiś czas. Czas spędzamy znów we dwie, bo mąż pracuje dodatkowo od 7 do 17 i dobrze. ;)
Wczoraj była piękna pogoda, więc był spacerek. Dzisiaj też pięknie, niestety musimy siedzieć w domku. 

Spodziewałam się, że tydzień po antybiotyku nie będziemy się dzisiaj szczepić, ale zadzwoniłam rano do przychodni i miałyśmy zgłosić się na 11.3o. Tak też zrobiłyśmy. Pani Doktor osłuchała Malutką, zmierzyła temperaturę, sprawdziła dokładnie gardełko. Cisza, wszystko dobrze. Podjęła decyzję: szczepimy!
Spodziewałam się, że nie i miałyśmy jechać na zakupy po lekarzu, a tu nici z zakupów. Przełożone. 
Szczepionka na Pneumokoki dzisiaj była w nóżkę. Malutka najpierw zaczęła płakać, a za chwilę przestała i po swojemu głośno zaczęła krzyczeć na Panią doktor i Pielęgniarkę:"ablablaaaabebuba!" :D Myślałam, że padnę tam, po prostu chciała powiedzieć:"Nie dobra Ty Pani! Bolało mnie! Jak mogłaś! Odczep się ode mnie! Ukułaś mnie i jeszcze się do mnie uśmiechasz?!?!" :D
Zrobiło się wesoło w gabinecie. Ubrałyśmy się i po drodze w osiedlowym sklepiku zrobiłam szybkie zakupy na sałatkę Gyros i kolację dla męża. 

Tym sposobem siedzimy w domu. Malutka coraz piękniej podczas zabaw na brzuszku unosi pupę do góry. Sądzę, że może wkrótce zacznie pięknie raczkować? W końcu 8 miesiąc za pasem. :) Coraz lepiej radzi sobie też z chodzikiem, ale nie trzymam jej w nim długo, tylko jak bardzo chce, albo ja potrzebuję pilnie coś zrobić. Dzisiaj położyłam małą na dywanie, a po chwili pełzania znalazła się na panelach i namiętnie zaczęła je wylizywać! :D ehh.. łobuziczka mała! :) 
Teraz ja odpoczywam z kubeczkiem kawusi, zaraz pójdę robić sałatkę, a moje szczęście śpi. 

27-10-2015 (7 miesięcy)
Waga 8600 kg, 
Długość ciała 68 cm,
Obwód głowy 43 cm,
Obwód kl. piers. 44 cm,
Ciemiączko 0,5 x 0,5.

Oczy zielone, śladowe ilości niebieskiego,
Włoski ciemne blond, cudowny uśmiech jeszcze bez ząbków.

Takie jest właśnie moje małe szczęście. 
Moje malusieńkie wszystko. 

Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że nie wiem jak ja mogłam wcześniej żyć bez niej. <3 
Kocham całym sercem. :)


Wkrótce jak obiecałam opinia na temat naszej spacerówki Easy Magic Pro. ;)



Zaniedbałam Wasze blogi, bardzo Was za to przepraszam. Piszę ile mogę. Brakuje mi czasu na wszystko. 
Mam nadzieję, że wybaczycie. 
Pozdrowienia! 



poniedziałek, 26 października 2015

Słoneczne dni.

Chętnie korzystamy ze słońca w naszej okolicy, jest ciepło, miło i przyjemnie, bo nawet wiatru nie ma. Pierwszy spacer po długiej przerwie zrobiłyśmy sobie w sobotę popołudniu. Dzisiaj wybieramy się na kolejny. Nie wiadomo jak długo jeszcze będzie ładnie i ciepło. 





Wczoraj byliśmy rodzinnie u teściów, bo mieli 30 rocznicę ślubu. Zawieźliśmy czekoladki i bukiet róż, który mąż wręczył mamusi. Była bardzo wzruszona, że dostała takie piękne kwiaty. (tym bardziej się cieszę, bo namówiłam go na kwiaty, choć nie chciał). Spędziliśmy u nich popołudnie i wieczorem wróciliśmy do domu. 
Przed odwiedzinami u teściów odwiedziliśmy naszą dawną szkołę, aby oddać głosy i cieszę się, że to zrobiliśmy, bo jak widać było warto, bo wygrywa PiS. Pewnie niektóre z Was są innego zdania, ale nam akurat bardziej oni jednak odpowiadają. Na obecną Panią Premier patrzeć nie mogłam już. 
Wystarczy polityki, bo po prostu nie przepadam! 

Mąż od dzisiaj zamiast urlopu zaczął dodatkową pracę, gdzieś w lesie, na razie uczy się i pomaga, może później będzie robić coś więcej. Wcale nie musiał, ale jednak fajnie później widzieć większy domowy budżet. :) Ile popracuje, co z tego będzie to się zobaczy.

Dzwoniłam ostatnio do sądu. Akurat trafiłam tak, że telefon odebrał nasz sędzia prowadzący sprawę. Poinformował mnie, że musimy czekać, że nadal trwają procedury, a chcą zrobić wszystko zgodnie z prawem, aby później nie trzeba było za kilka lat znów czegoś poprawiać i prosił jeszcze o cierpliwość. Sam stwierdził, że chce zakończyć to wszystko jak najszybciej, ale to już nie od niego chwilowo zależy. 
Zapytał też, czy udało się załatwić formalności związane z chrztem Małej i kiedy opowiedziałam krótko, co i jak dodał jeszcze, że będzie trzeba zmienić Wniosek o przysposobienie, który złożyliśmy, ze względu na zmianę danych małej, czyli jednak coś się zmieni. Mamy czekać na wezwanie i zakończenie, dopiero wtedy złożymy jeszcze jeden dokument. I będzie koniec. 
Kiedy? Nie wiemy.. Trzeba czekać. Może do Świąt Bożego Narodzenia? A może jeszcze? Ehh..

Tym czasem nasza mała pociecha dokucza, szczypie, drapie i próbuje ugryźć ;) ale daje też ogromy radości i miłości przy tym. 
Wczoraj pierwszy raz powiedziała: "Ma Ma", a dzisiaj podczas przewijania usłyszałam: "MaMa" :) 
Może dlatego, że od rana chodziłam z nią i pokazując na nią palcem mówiłam: " tutaj jest Amelka" , a pokazując na mnie:" tutaj jest MAMA" :)





Uciekam korzystać póki śpi. ;)


piątek, 23 października 2015

Wspomnienie.


Dni coraz krótsze, zimniejsze, szare i ponure. Drzewa zrobiły się złoto-czerwone. Liście opadają. Nazbierane kasztany leżakują sobie w miseczce pod telewizorem wprowadzając w domu jesienny klimat, tak samo jak orzechy włoskie. Wkrótce pojawi się też dynia, którą wycinamy i stoi dzielnie na balkonie, świecąc wieczorami. Jesień ma swoje uroki. Wprowadza też smutny i depresyjny nastrój, ale jednak jest w niej coś, co lubię. Właśnie popijam miętę, a czasem melisę z pomarańczą, albo herbatę z cytryną. Czas jesieni to właśnie czas na takie u mnie gorące napoje. Zbliża się czas Wszystkich Świętych, jest to u mnie ważny czas. Odwiedzam w ten szczególny dzień mojego dziadziusia na cmentarzu, który zmarł 13 lat temu.. jak ten czas leci.. Odwiedzam grób dziewczynki, malutkiej.. która żyła tylko kilka dni, a jest on zaniedbany. Zawsze wraz z mężem świecimy tam dwa białe znicze i zostawiamy kwiaty (jeden dla tej dziewczynki, drugi naszemu Aniołkowi), bo nie mamy własnego grobu Zosieńki. Jest to dla mnie trudny czas. Są to dla mnie dwie wyjątkowe osoby, bez których muszę żyć. Do tego roku było ciężej, w tym roku chyba będzie lżej. Bo jest z nami nasza Amelusia, która dodaje mi sił i wiary w dobro i istnienie Pana Boga, w którego zaczęłam wątpić.. po stracie dziecka, po staraniach bez efektów, po wypadku, w którym mogłam stracić życie. Zaczęłam trochę wierzyć po wypadku, ale wciąż byłam zbyt odsunięta od Boga. Dopiero teraz w tym roku, po odnalezieniu Amelusi, po tym jak Bóg pokazał nam dzięki niej, że jednak jest z nami zaczęłam wierzyć mocno. 
Dlatego tak ważny był dla mnie dzień Chrztu Świętego Malutkiej. Cieszę się, że wszystko się układa. 
Wracając do 1 listopada.. w tym roku będzie lżej. Będę spokojna. 
Oprócz tych grobów, o których wspomniałam odwiedzam jeszcze groby rodziny męża, moją prababcię, która ze mną mieszkała w młodszych latach i zmarła w moim pokoju (właściwie w naszym wspólnym pokoju). Odwiedzam jeszcze jedno ważne dla mnie miejsce. Grób człowieka, który zginął w wypadku, tym który miałam ja.. był to kierowca busa. Jeżdżę, bo po wypadku dopóki nie pojechałam zapalić znicza śnił mi się często (płakałam jadąc z nim busem, a on pocieszał mnie mówiąc, że blizna na moim czole zniknie z czasem i prawie nie będzie jej widać, mówił mi również, że wyzdrowieje i wszystko będzie dobrze, że mam po co żyć, że wszystko się ułoży i będę szczęśliwa, że on zginął, bo tak miało być, a my wszyscy mieliśmy jeszcze żyć i to nie był nasz czas, ale jego) dopiero po zapaleniu znicza i modlitwie nad jego grobem nie śnił się już. Teraz każdego roku jeżdżę zapalić mu znicz. ( miał żonę, dwoje dzieci, był młody, zdolny i miał swoje pasje, znało go bardzo dużo osób, a jednak odszedł). 
Tak, czy inaczej odwiedzam jego grób i będę. Też wtedy mogłam zginąć. Gdyby miał zginąć ktoś jeszcze.. trzecia bym była właśnie ja. (Zginęły 2 osoby- tej drugiej nie znałam). 

Jakoś zebrało mi się na wspomnienie. Chyba musiałam się wypisać. 

1 listopad to taki czas wyciszenia, bycia blisko i przy grobach bliskich zmarłych. Myślę, że jest nam potrzeby, by móc się zatrzymać też na chwilę i pomyśleć nad wszystkim. 

***



Miałam napisać zupełnie, co innego.. ale tak jakoś wyszło. 
Siedzimy dzisiaj w domu wszyscy razem. 
Dzieci śpią (czyt. mąż, Amelusia i Beti). 
Postanowiłam dlatego napisać. 
Idę na miętę. 
Korzystać z wolnej chwili. ;)

 

czwartek, 22 października 2015

Jesteśmy :)

Zastanawiałam się, co napisać w kolejnym poście i właściwie to nadal nie wiem. Zazwyczaj moje posty są takie prosto z głowy, nie przemyślane tak samo, jak Wasze. Piszę, co czuję i prosto od siebie. 
Czasem mam lepsze, a czasem gorsze dni i to wszystko później wychodzi właśnie tutaj. 
Dlatego czasem może być po prostu nudnie. Zdecydowałam się jednak na otwarcie bloga znów dla wszystkich, bo czułam sprzeczność z samą sobą, kiedy był zamknięty. 
Może nie jestem pisarką i nie potrafię opisywać wszystkiego, co dzieje się u nas tak pięknie, cudownie i w ogóle, ale chcę być może dla niektórych z Was ja, a może raczej mój blog miejscem, w którym można zatrzymać się na chwilkę, poczytać, a może czasem nawet dowiedzieć się czegoś. Tak po prostu. Chcę pisać o nas, naszym życiu, o tym jak bardzo cieszę się z bycia mamą małej Amelki, która jest całym moim światem. Nie będę już zamykać bloga. Później znów musiała bym otworzyć. 
Otwarcie nastąpiło też m.in. ze względu na kontakt mailowy po zamknięciu, z niektórymi z Was, za co bardzo serdecznie dziękuję, bo fajnie znać takie super babki jak Wy :) i w ogóle fajnie wiedzieć, kto jest po drugiej stronie. 




Mój mąż - tak, właśnie.. znowu On.. mąż.. często krytykuje mojego bloga, pisanie na nim określa stratą czasu, ale ja wiem, że tak nie jest. Ostatnio w ogóle ma jakiś okres w życiu dziwny, bo ciągle mnie krytykuje. Wszyscy inni są lepsi ode mnie, wszyscy, tylko nie ja. Bo przecież żona w dzisiejszych czasach to SAMO ZŁO. Pozostaje mi tutaj jedynie w tym miejscu westchnąć, podnieść głowę do góry i iść przez życie z pełną piersią, ciesząc się z tego, co mam. Mąż to mąż, jest i już, a czy będzie to jak w życiu każdego. Czas pokaże. Nie żebym myślała o rozstaniach, czy coś. Po prostu życie pisze różne scenariusze. 
Dzisiaj się kochamy, a co będzie za ileś lat? Nie wiem. Nikt nie wie. 

Nowości poza Chrztem, który opisałam w poprzednim poście brak, no może poza chorobą Amelki, z którą walczymy od poprzedniego piątku. Zwykłe gardło, bardzo zaatakowane i tak dało się jej we znaki, że był straszny kaszel, gorączka, a biegunka po antybiotyku jest do dzisiaj. Bierzemy nadal osłonowo "4 Lacti Baby" do końca buteleczki. Inhalacje do końca tego tygodnia. Kupiliśmy aparat do robienia inhalacji, pewnie będzie jeszcze nie raz potrzebny. 
Dzisiaj mała ma się już lepiej, no poza męczącymi ją biegunkami, a co za tym idzie zmiana ubrań raz, dwa razy dziennie i ciągłe pranie ;) 
Siedzimy też ciągle w domu, a mąż razem z nami, bo jest na urlopie. Może stąd nerwowy czas :]

Pogoda u nas taka sobie, właściwie to nawet nie wiemy, bo nasze atrakcje ostatnio to tv, zabawy na dywanie, bujaczek i chodzik, a czasem taniec i wszystko w domu. 

Oprócz choróbska dokuczają Ameluśce zęby, które idą, idą, idą już od kiedy i nie mogą wyjść. Na dzień zużywamy tony śliniaków, bo inaczej do zmiany były by body albo bluzeczki.. Dajemy jednak radę bardzo dzielnie. 

Ach.. zapomniałam prawie.. nową atrakcją Amelusi jest stanie, a od wczoraj KROCZKI za ręce z mamą, albo kiedy trzymam ją pod pachami. Uwielbia stać, poznaje świat na nowo z takiej pozycji i bardzo jej się to podoba. Myślę, że prędzej może będzie chodzić jak raczkować. Zobaczymy :) 

Żadnych wieści z sądu, tak więc nadal czekamy na wyjaśnienie sprawy i wezwanie na Orzeczenie. Może się doczekamy. Chociaż teraz, kiedy był już chrzest, RB pozbawieni i jesteśmy już tyle razem to w zasadzie nic mi nie przeszkadza, ale fajnie by było móc przeczytać na akcie urodzenia, że to My jesteśmy jej rodzicami. Że jesteśmy rodziną! :) Ehh.. jeszcze trochę cierpliwości. Tyle z sądu. 

Kończę ten wpis. JEstem w trakcie robienia obiadu. Później wyjazd do teściów na popołudniową kawę i tak minie kolejny dzień tygodnia. 

A za pasem zbliżający się 1 listopada, a dzień wcześniej nasza rocznica ślubu.. 

Kilka zdjęć mojego szczęścia...
 




Pozdrawiam! 


 


wtorek, 20 października 2015

Chrzest Święty.

Sobota rozpoczęła się dla nas z samego rana. Amelka obudziła się już o 7 i była chętna do zabawy. Zostawiłam ją z tatą, a sama wybrałam się do fryzjera. Później odebrałam tort i zawiozłam go do restauracji, w której pracuję, bo tam też odbyło się przyjęcie. Mieliśmy pięknie przygotowaną osobną salę z dodatkową salą na przewinięcie, bądź karmienie dziecka, która bardzo się przydała, a poza tym dodatkowo pokój hotelowy, gdyby jednak trzeba było dziecko położyć w ciszy i spokoju w cenie. 
Tort był taki jak chciałam, delikatny, dziewczęcy, idealny. Smakował równie dobrze.. :)



Wróciłam do domu, wypiłam kawę, nakarmiłam malutką i zasnęła na chwilę, a w tym czasie ja zdążyłam przygotować siebie, a później rzeczy Amelki na cały dzień. Mąż przywiózł moją mamę, która pomogła mi ubrać tą naszą malutką :)




 Wszyscy gotowi tuż po 11.oo wyruszyliśmy do kościoła. Przywitał nas ksiądz, który prowadził całą uroczystość Chrztu naszej malutkiej. Złożyliśmy podpisy, zdjęłam malutkiej futerko, bo okazało się być ciepło w kościele i zaczekaliśmy na resztę gości, a zaraz o 12.oo zaczęła się cała uroczystość. 
W kościele tego dnia byliśmy tylko My i nasi goście. 
Ksiądz pięknie przeprowadził msze od początku do końca, było kazanie, którego wszyscy słuchali w ciszy. Nawet Amelka wydawała się bardzo wszystkim zaciekawiona i czasem zamruczała coś w stylu: "yyymmmm!".
U nas w kościele jest specjalne miejsce po prawej stronie ołtarza, gdzie ksiądz polewa główkę dziecka wodą święconą ( w kształcie łodzi). Tam jedynie malutka nie chciała się położyć jak dzidziuś na rękach taty i Ksiądz z uśmiechem polał jej główkę wodą, po czym już od razu musieliśmy normalnie trzymać ją. 
Po wszystkim Ksiądz przeszedł jeszcze na sam koniec do poświęcenia pamiątki z chrztu Malutkiej, którą przyniosła chrzestna dla niej i prosiła, aby poświęcona była zawsze tam, gdzie najwięcej przebywa malutka. 




Wszystko bardzo szybko minęło i nie obejrzeliśmy się, a byliśmy już pod hotelem, wszyscy powoli dojechali na miejsce. Przywitaliśmy wszystkich gości, Amelce zostały wręczone upominki i zaprosiłam wszystkich do stołu, gdzie podano obiad z dwóch dań.



Stół uginał się od jedzenia, kierowniczka dołożyła do menu jakie wybraliśmy dodatkowo cztery zimne zakąski. Było tak dużo jedzenia, że ostatecznie zostało sporo, mimo tego, że uroczystość trwała od 13 do 21 :) Później był tort i jeszcze jedno ciepłe danie. 
Goście czuli się dobrze, wydaje się byli zadowoleni, nikt raczej nie narzekał, z resztą myślę, że nie było na co. Wiem, że wszystko smakowało. Cieszę się bardzo, bo obawiałam się. Pierwszy raz organizowałam sama takie przyjęcie. 
Niektórzy nawet potańczyli, sama Amelka z tatą szalała na parkiecie w rytm muzyki podrzucając baloniki ;) 

Amelka tego dnia wyglądała jak prawdziwa księżniczka. Cieszę się, że wszystko było tak, jak tego chciałam i jak sobie zaplanowałam. 

Nasza córeczka jest dzieckiem Bożym i tak jak pisała już ostatnio jedna z Nas.. cieszymy się ogromnie, że mogliśmy uczestniczyć w tak wyjątkowym i ważnym dniu naszego dziecka. Nie było nas przy narodzinach, byliśmy za to podczas narodzin duchowych naszej córeczki i to jest dla nas równie ważnym wydarzeniem. 

Amelka całe przyjęcie noszona była ciągle przez kogoś innego, nie marudziła i chętnie się uśmiechała (może wiedziała, że to jej wyjątkowy dzień! ;))
Padła nam jeszcze na sali po godzinie 20.oo . Niestety później spała do samego rana dość niespokojnie. 

Najważniejsze, że wszystko poszło tak dobrze i wszyscy są szczęśliwi. 


Mam nadzieję, że opisałam wszystko. Chciałam, żeby było to opisane jak należy.
Pozdrawiamy! 




wtorek, 6 października 2015

sprawa w sądzie (?!) i przygotowania do Chrztu Meli

Weekend minął nawet spokojnie. Nie działo się nic specjalnego poza pojawieniem się wstrętnego kataru u Melki.
Poniedziałek rano rozpoczął się od wizyty w przychodni. Raz, dwa i było po wizycie, bo mimo pełnej poczekalni weszłyśmy pierwsze. Jak każde dziecko do roku. Wszystko jest ok i profilaktycznie bierzemy wapno, wit.C, którą i tak podajemy zawsze Małej i jakiś sprey do noska na receptę. Pomaga. Jest lepiej.
Mimo kataru wczoraj byliśmy na wsi. Była kawa na podwórku nad rzeką u teściów i krótki odpoczynek.



Właśnie dzisiaj zamówiłam tort śmietanowy na Chrzest Amelki brzoskwiniowo-wiśniowy na ciemnym biszkopcie z owocami w środku .
Później byłyśmy na szybkim spacerze, bo u nas na południu blisko Krakowa jeszcze cieplutko jest :)



Jutro sprawa w sądzie, szykowanie na drogę i stres..- NIE TYM RAZEM.
 Sprawa się nie odbędzie. Albo inaczej - odbędzie, ale bez konkretów. W porozumieniu z sekretariatem i sądem My nie jedziemy, bo orzeczenia nie będzie jutro. Nadal trzyma nas USC. Krótko mówiąc PORAŻKA.
Nie potrafią sobie poradzić z dokumentacją dotyczącą jednego dziecka.
Sędzia też się już denerwuje, ale taki człowiek z niego, że musi mieć pewność, że wydaje orzeczenie prawidłowo!
Mamy czekać na wezwanie do sądu.
Czekać.. a ile to nie wiadomo.
Najważniejsze, że Amelka jest w domu. Reszta nie ma znaczenia.
Doczekamy się i my.


Chrzest prawie gotowy.
Jest wszystko.
Tylko tort dzisiaj zamówiłam. (Śmietanowy na ciemnym biszkopcie o smaku brzoskwinia-wiśnia).
Alkohol mamy z naszego wesela jeszcze. :)
Pani Fotograf też jest! :)
Poniżej kreacja Malutkiej.. 




Mąż dzisiaj ostatni dzień w pracy. Od jutra urlop. Do pracy wróci dopiero 17 listopada.
Ostatnio coś się poprawia.
Nawet kupił mi bieliznę na wieczory tylko we dwoje. :)
W końcu zapanowała harmonia i spokój.
 A było bardzo burzliwie.


Jesteśmy rodziną, kochamy się 💕
To jest najważniejsze. :)
Tak wszystko przetrwamy. 
I w planach nadal budowa domu, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, a później..
Braciszek dla Amelki i synuś dla Nas! 


Odezwę się po Chrzcie. 

A tymczasem...



piątek, 2 października 2015

Od telefonu do domu...


Czwartek w pracy mijał bardzo spokojnie i powoli. Nie działo się wiele.. Poranne śniadanie dla gości hotelowych, później ich wyjazd, płatności, faktury, sprzątanie po śniadaniu, a od 12 czasem wpadł ktoś na obiad. W międzyczasie zadzwoniłam do mamy, bo jej znajoma miała zadzwonić do OA opowiedzieć, co u nich słychać, a przy okazji wspomnieć /zapytać o Nas. Mama nic nie wiedziała. Byłam średnio pozytywnie nastawiona, że COŚ, bo po poniedziałkowym telefonie do OA straciłam nadzieję, że w tym roku w ogóle..
O godzinie 14.45 zaczął dzwonić mój telefon, gdy zobaczyłam wyświetlany kontakt OŚRODEK ADOPCYJNY pomyślałam, że zapraszać będą na dodatkowe szkolenie na jakiś tam temat. Odebrałam. I usłyszałam:"Dzień dobry Pani Olu..z tej strony ...... Uwaga! Pani Olu to nie jest ten telefon!" i pomyślałam sobie wtedy:"O boże! Babo! To po co dzwonisz robiąc nadzieję!"
Chwilę po tym zaczęła opowiadać o tym, że jest malutka dziewczynka, że ma około półtora tygodnia, że została znaleziona przez siostry, że nie wiadomo jak to będzie, ale czy gdyby coś się udało, to czy my zechcemy zaryzykować, zabrać ją do domu (preadopcja), żebyśmy porozmawiali we dwoje i do jutra dali znać najpóźniej i w ogóle to na tą chwilę by było tyle.
Zapytałam tylko, czy ma jakieś imię, czy zdrowa, ale nie miała. Po prostu NN. Śliczna(z opowiadań sędziego), zdrowa i malutka dziewczynka.
W pracy rozmowę słyszała Pani kierownik i bardzo się ucieszyła! Sama zajęła się gośćmi, a do mnie podjechał mąż. Opowiedziałam mu wszystko. Nawet nie musiałam więcej mówić. Byliśmy pewni. To nasze dziecko. Takie znikąd, u sióstr, od Boga dla nas. Ale było ryzyko tego, że może przyjść do nas i wróci ktoś po nią i będzie trzeba oddać. Zdecydowani byliśmy, choć było naprawdę ciężko.
Oddzwoniłam do OA i powiedziałam, że rozmawialiśmy we dwoje i chcemy! Umówiłam się na wizytę w OA kolejnego dnia rano!
Dowiedzieliśmy się tylko tyle, co ja przez telefon i tyle, że OA wniosek do sądu przygotuje, że może sędzia ze względu na malutki wiek dziecka zechce dać je do nas, jako docelowej rodziny adopcyjnej, zamiast do pogotowia opiekuńczego.
W niedzielę ostatni raz byłam w pracy. Cały tydzień w domu szykowałam wszystko, kupiliśmy rzeczy dla malutkiej, chociaż nie było to nic pewnego. Kupiliśmy wózek.
Czekaliśmy na wieści z OA. Dowiedzieliśmy się, że sędzia sporządził akt urodzenia dziecka i w czwartek pojedziemy do sędziego, bo może nawet uda nam się zabrać malutką tego dnia do domu, a jak nie to dobrze, żeby sędzia nas osobiście poznał.
Po drodze zajechaliśmy do OA po wszystkie nasze dokumenty do sądu, żeby też było szybciej, niż pocztą. Pokierowała nas mniej więcej nasza Pani i nawet pani dyrektor życzyła nam powodzenia! Droga dłużyła się w nieskończoność, nie było końca, jakieś 100 km. Przez miasto, gdzie OA dłużej.
Ze sobą mieliśmy fotelik, mleko, ubranka dla malutkiej, gdybyśmy mieli ją zabrać było wszystko. Weszliśmy do sądu bardzo zdenerwowani, bo nie znaliśmy sędziego. Na miejscu okazał się normalnym i życzliwym starszym człowiekiem. Przedstawiłam nas, mówiłam:"Przyjechaliśmy w sprawie dziewczynki... Jesteśmy po kursie i kwalifikacji, bardzo pragniemy zaopiekować się dziewczynką.. A w przyszłości chcemy zostać rodzicami jej.. Jesteśmy przygotowani nawet dziś, żeby zabrać ją do domu i zaopiekować się.."
Sędzia jednak powiedział, że dziś nie, bo ze względów organizacji nie będzie to możliwe. Kazał dzwonić następnego dnia rano o 9.
Kolejny dzień 4 rano pobudka. Stres totalny, bo nie było wiadomo, czy zdecyduje się dać ją do nas do domu, czy jednak do pogotowia(a wtedy poznali byśmy ją dopiero teraz może).
O 9 zadzwoniłam, ale Pani kierownik wydziału nieletnich powiedziała grzecznie, że sędzia dopiero wszedł i żeby dać mu się zapoznać z dokumentami, tymi od nas i OA. Kolejny telefon 45 minut później - usłyszałam, że sędzia sporządza właśnie postanowienie i będziemy mogli zabrać malutką do domu dzisiaj (27 marca 2015r.).
Po drodze czekała na nas Pani z OA i pojechaliśmy. Droga znowu była długa, bardzo. Ale jechaliśmy po NASZE DZIECKO. W głębi siebie czułam, że jest już nasza.
W sądzie odebraliśmy postanowienie, w szpitalu spotkały nas nieprzyjemności ze strony pediatry malutkiej, ale musiała wydać dziecko, więc nagadała się tylko, że trzeba było ją uprzedzić i w ogóle, a przecież sąd fax z postanowieniem po 10 rano puścił. Tak czy tak, łaskawie wypisała książeczkę zdrowia i wypis. Dopiero wtedy zaprowadzono nas do niej - do naszej córci. Leżała w malutkiej salce, gdzie był fotel, przewijak, łóżeczko to takie szklane, umywalka i szafa. I ONA. Najpiękniejsza dziewczynka jaką w życiu widziałam! Łzy napłynęły mi do oczu i popłynęły po policzkach jak jakimś potokiem. Pielęgniarka radośnie powiedziała:"No Malutka!Idź do mamy na rączki!" I podała mi ją.. A ja płakałam, szepnęłam tylko:"Jakie masz malutkie rączki!" I płakałam. Razem ze mną Nasza Pani z OA, a Pani doktor i pielęgniarki - uśmiechały się radośnie. Mąż nie płakał, ale mało brakowało. Robił mnie takiej zapłakanej zdjęcia z Naszą taką wymarzoną, wyczekaną i wymodloną córeczką zdjęcia. Za jakąś chwilę podałam ją Mężowi i ten bezradnie usiadł z nią w fotelu. Trzymał ją i patrzył. Zastanawiał się, kto się zaopiekuje takim okruszkiem, bo on nie potrafil. Bał się, żeby nie zrobić jej krzywdy.
Czas zatrzymał się tego dnia. Najpiękniejsze wspomnienia, najpiękniejsza chwila mojego, naszego życia! Droga powrotna w deszczu. Malutka spała całą drogę bardzo spokojnie. A ja z tyłu siedziałam i patrzyłam. Patrzyłam na moje dziecko. Już moje. Już Nasze. Zakochani w niej oboje po uszy. Wiem, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia! Spała..słodka, niewinna, już bezpieczna, już kochana ponad wszystko. W drodze do domu. Do naszego domu.. Malutkiej, mojego, męża i Beti. :)

czwartek, 1 października 2015

Jesienna chandra...

Sporo wcześniej miałam dodać kolejny wpis, ale czas tak szybko biegnie przy tym moim dziecku, przy mężu i w ogóle niby jestem w domu, a jednak gdzieś tam ciągle jest COŚ do zrobienia i w kółko to samo..
Ostatnio, a właściwie wczoraj dopadła mnie bardzo jesienna chandra, taki dołek. Trochę znam przyczynę, ale nie będę o niej pisać, bo sama nie do końca wiem.. Achh.. Nie ważne. Ogólnie pogoda jest okropna, zrobiło się zimno i paskudnie. Za oknem szaro i ponuro.. i dlatego jakoś tak smutno. Ja wiem.. Mam powód do radości.. Chociażby Amelkę, tylko jednak echh..
Może skumulowało mi się wszystko, bo przecież 7 października w środę znów jedziemy do sądu na sprawę i oby ostatnią, ale nie nastawiam się wcale. I jeszcze jedno -10 października - chrzest Amelki. Wszystko odbędzie się zgodnie z planem.
Krótka msza w kościele najpierw w mojej parafii, później jeszcze przyjęcie dla bliskich w mojej pracy oczywiście w restauracji, ale na osobnej sali :)
Zamówiłam też Panią Fotograf, która robiła Malutkiej zdjęcia w studiu :) będzie piękna pamiątka! :)
Sukienka dla Malutkiej już wisi w pokoju, buciki też są, kapelusz.. Ale do kościoła to i tak założę jej czapkę i polar ciepły. :) najważniejsze - biała szatka i świeca również czekają! :)
Menu ustalone :) zostaje tort "Pod telegrafem" , bo w okolicy najładniejsze i najsmaczniejsze! I czekanie.


Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Denerwuje się wszystkim. Moja mama i babcia są bardzo wymagające! :/ Starałam się, żeby wszystko było dobrze.. I oby było!


Kończę. Kolejny wpis pt. Historia od tego telefonu, aż do domu.


Pozdrawiam.