piątek, 2 października 2015

Od telefonu do domu...


Czwartek w pracy mijał bardzo spokojnie i powoli. Nie działo się wiele.. Poranne śniadanie dla gości hotelowych, później ich wyjazd, płatności, faktury, sprzątanie po śniadaniu, a od 12 czasem wpadł ktoś na obiad. W międzyczasie zadzwoniłam do mamy, bo jej znajoma miała zadzwonić do OA opowiedzieć, co u nich słychać, a przy okazji wspomnieć /zapytać o Nas. Mama nic nie wiedziała. Byłam średnio pozytywnie nastawiona, że COŚ, bo po poniedziałkowym telefonie do OA straciłam nadzieję, że w tym roku w ogóle..
O godzinie 14.45 zaczął dzwonić mój telefon, gdy zobaczyłam wyświetlany kontakt OŚRODEK ADOPCYJNY pomyślałam, że zapraszać będą na dodatkowe szkolenie na jakiś tam temat. Odebrałam. I usłyszałam:"Dzień dobry Pani Olu..z tej strony ...... Uwaga! Pani Olu to nie jest ten telefon!" i pomyślałam sobie wtedy:"O boże! Babo! To po co dzwonisz robiąc nadzieję!"
Chwilę po tym zaczęła opowiadać o tym, że jest malutka dziewczynka, że ma około półtora tygodnia, że została znaleziona przez siostry, że nie wiadomo jak to będzie, ale czy gdyby coś się udało, to czy my zechcemy zaryzykować, zabrać ją do domu (preadopcja), żebyśmy porozmawiali we dwoje i do jutra dali znać najpóźniej i w ogóle to na tą chwilę by było tyle.
Zapytałam tylko, czy ma jakieś imię, czy zdrowa, ale nie miała. Po prostu NN. Śliczna(z opowiadań sędziego), zdrowa i malutka dziewczynka.
W pracy rozmowę słyszała Pani kierownik i bardzo się ucieszyła! Sama zajęła się gośćmi, a do mnie podjechał mąż. Opowiedziałam mu wszystko. Nawet nie musiałam więcej mówić. Byliśmy pewni. To nasze dziecko. Takie znikąd, u sióstr, od Boga dla nas. Ale było ryzyko tego, że może przyjść do nas i wróci ktoś po nią i będzie trzeba oddać. Zdecydowani byliśmy, choć było naprawdę ciężko.
Oddzwoniłam do OA i powiedziałam, że rozmawialiśmy we dwoje i chcemy! Umówiłam się na wizytę w OA kolejnego dnia rano!
Dowiedzieliśmy się tylko tyle, co ja przez telefon i tyle, że OA wniosek do sądu przygotuje, że może sędzia ze względu na malutki wiek dziecka zechce dać je do nas, jako docelowej rodziny adopcyjnej, zamiast do pogotowia opiekuńczego.
W niedzielę ostatni raz byłam w pracy. Cały tydzień w domu szykowałam wszystko, kupiliśmy rzeczy dla malutkiej, chociaż nie było to nic pewnego. Kupiliśmy wózek.
Czekaliśmy na wieści z OA. Dowiedzieliśmy się, że sędzia sporządził akt urodzenia dziecka i w czwartek pojedziemy do sędziego, bo może nawet uda nam się zabrać malutką tego dnia do domu, a jak nie to dobrze, żeby sędzia nas osobiście poznał.
Po drodze zajechaliśmy do OA po wszystkie nasze dokumenty do sądu, żeby też było szybciej, niż pocztą. Pokierowała nas mniej więcej nasza Pani i nawet pani dyrektor życzyła nam powodzenia! Droga dłużyła się w nieskończoność, nie było końca, jakieś 100 km. Przez miasto, gdzie OA dłużej.
Ze sobą mieliśmy fotelik, mleko, ubranka dla malutkiej, gdybyśmy mieli ją zabrać było wszystko. Weszliśmy do sądu bardzo zdenerwowani, bo nie znaliśmy sędziego. Na miejscu okazał się normalnym i życzliwym starszym człowiekiem. Przedstawiłam nas, mówiłam:"Przyjechaliśmy w sprawie dziewczynki... Jesteśmy po kursie i kwalifikacji, bardzo pragniemy zaopiekować się dziewczynką.. A w przyszłości chcemy zostać rodzicami jej.. Jesteśmy przygotowani nawet dziś, żeby zabrać ją do domu i zaopiekować się.."
Sędzia jednak powiedział, że dziś nie, bo ze względów organizacji nie będzie to możliwe. Kazał dzwonić następnego dnia rano o 9.
Kolejny dzień 4 rano pobudka. Stres totalny, bo nie było wiadomo, czy zdecyduje się dać ją do nas do domu, czy jednak do pogotowia(a wtedy poznali byśmy ją dopiero teraz może).
O 9 zadzwoniłam, ale Pani kierownik wydziału nieletnich powiedziała grzecznie, że sędzia dopiero wszedł i żeby dać mu się zapoznać z dokumentami, tymi od nas i OA. Kolejny telefon 45 minut później - usłyszałam, że sędzia sporządza właśnie postanowienie i będziemy mogli zabrać malutką do domu dzisiaj (27 marca 2015r.).
Po drodze czekała na nas Pani z OA i pojechaliśmy. Droga znowu była długa, bardzo. Ale jechaliśmy po NASZE DZIECKO. W głębi siebie czułam, że jest już nasza.
W sądzie odebraliśmy postanowienie, w szpitalu spotkały nas nieprzyjemności ze strony pediatry malutkiej, ale musiała wydać dziecko, więc nagadała się tylko, że trzeba było ją uprzedzić i w ogóle, a przecież sąd fax z postanowieniem po 10 rano puścił. Tak czy tak, łaskawie wypisała książeczkę zdrowia i wypis. Dopiero wtedy zaprowadzono nas do niej - do naszej córci. Leżała w malutkiej salce, gdzie był fotel, przewijak, łóżeczko to takie szklane, umywalka i szafa. I ONA. Najpiękniejsza dziewczynka jaką w życiu widziałam! Łzy napłynęły mi do oczu i popłynęły po policzkach jak jakimś potokiem. Pielęgniarka radośnie powiedziała:"No Malutka!Idź do mamy na rączki!" I podała mi ją.. A ja płakałam, szepnęłam tylko:"Jakie masz malutkie rączki!" I płakałam. Razem ze mną Nasza Pani z OA, a Pani doktor i pielęgniarki - uśmiechały się radośnie. Mąż nie płakał, ale mało brakowało. Robił mnie takiej zapłakanej zdjęcia z Naszą taką wymarzoną, wyczekaną i wymodloną córeczką zdjęcia. Za jakąś chwilę podałam ją Mężowi i ten bezradnie usiadł z nią w fotelu. Trzymał ją i patrzył. Zastanawiał się, kto się zaopiekuje takim okruszkiem, bo on nie potrafil. Bał się, żeby nie zrobić jej krzywdy.
Czas zatrzymał się tego dnia. Najpiękniejsze wspomnienia, najpiękniejsza chwila mojego, naszego życia! Droga powrotna w deszczu. Malutka spała całą drogę bardzo spokojnie. A ja z tyłu siedziałam i patrzyłam. Patrzyłam na moje dziecko. Już moje. Już Nasze. Zakochani w niej oboje po uszy. Wiem, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia! Spała..słodka, niewinna, już bezpieczna, już kochana ponad wszystko. W drodze do domu. Do naszego domu.. Malutkiej, mojego, męża i Beti. :)

16 komentarzy:

  1. Wzruszylam sie.....szczescia wam zycze...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach - Ależ pięknie napisałaś! Wzruszająca historia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Łezka szczęścia w oku się zakręciła:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie opisane, tyle w tym poście emocji, że dreszcze mi przechodziły po plecach jak czytałam ....
    Przypomniała mi się Nasza droga "od telefonu do domu" - magiczne chwile, okupione radością i stresem.

    Ale teraz przed Wami maluje się cudna przyszłość - Kropeczka ma kochających rodziców, a Wy cudną Córcię :)

    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. No to ten wzruszyłam się :* Piękna historia

    OdpowiedzUsuń
  6. oj wzruszyłam się bardzo... historia ze szczęśliwym zakończeniem.
    Kochana, myślami jestem z Wami - szczególnie w środę :). Buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie to opisałaś - i od razu odżyły też i moje wspomnienia; trochę inne, a jakże podobne :) Wspaniale, ze trafiliście na takiego życzliwego sędziego i innych ludzi, którzy niczego Wam nie utrudniali (no może poza pediatrą Maleńkiej, ale to już naprawdę drobny szczegół w obliczu takiego wielkiego szczęścia ;) )

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna historia.. łzy same lecą.. :) Szczęścia Kochani!

    OdpowiedzUsuń
  9. Przy koncowce mialam juz lzy w oczach... Pieknie to opisalas! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ależ się wzruszyłam. Jak dobrze, że się odnaleźliście.

    OdpowiedzUsuń
  11. Poryczałam się.Pięknie, ze sie odnaleźliście.

    OdpowiedzUsuń
  12. Niesamowita wzruszajaca historia :-*

    OdpowiedzUsuń
  13. A idź Ty, ale się spłakałam ze wzruszenia!

    OdpowiedzUsuń
  14. O rany, siedzę i ryczę...
    Niesamowicie to opisałaś, Tyle pięknych i trudnych emocji. I bardzo, bardzo Was podziwiam za odwagę. Nie wyobrażam sobie, co czułabym i jak przeżyłabym gdyby kazano mi oddać Dziecko. Kierowała widać Tobą intuicja Mamy, bo Amelka jest Wasza i tylko Wasza :***

    OdpowiedzUsuń